Forum www.agdybytak.fora.pl Strona Główna www.agdybytak.fora.pl
Alternatywna historia Polski
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Projekt Riese

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.agdybytak.fora.pl Strona Główna -> Tom-1 Operacja Riese
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
nexar
Administrator



Dołączył: 25 Lis 2013
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:26, 03 Wrz 2015    Temat postu: Projekt Riese

R I E S E

3.01.2015.

Gdzieś kiedyś słyszałem o Riese, ale nigdy tą historią nie zainteresowałem się bliżej. Kilka lat temu odwiedziłem zamek Grodno, leżący w pobliżu, ale nawet wtedy nie wpadłem na ślad Olbrzyma.
Jeszcze wcześniej powstało opowiadanie „Klasztor” opisujące wyspę na której zjawiają się niemieccy żołnierze i spotykają się z siłami pozaziemskimi. I jak się okazało, stało się ono kanwą tej oto historii.
W końcu powstał plan napisania powieści wojennej i temat pancernika kieszonkowego Admiral Graff Spee. Poszczególne wątki zaczęły się ze sobą łączyć w jedną całość. Historia gór Sowich i losów ludzi związanymi z Olbrzymem zaczęła toczyć się własnym życiem i układać odrębną, własną historię czasów wojny.
Kiedy przeczytałem książkę pani Joanny Marii Kalety „Operacja Olbrzym” a potem sam pojechałem w góry Sowie i stanąłem w sztolniach Włodarza zrozumiałem, że to właśnie jest to, czego od dawna szukałem.
Początek całej historii wojennych losów moich bohaterów którą mam zamiar napisać.
Operacja Riese rozrosła się z początkowych kilku rozdziałów do osobnego tomu który stanowi samodzielną część. Większość książki oparta jest na autentycznych faktach, które rozegrały się tam w latach wojny. Wiele wątków opartych jest na domysłach a jeszcze inne to jedynie wytwór wyobraźni autora.
O Riese można opowiadać w nieskończoność. W tym temacie wciąż jest wiele niedomówień, przypuszczeń i spekulacji. I jeżeli naprawdę w tych górach jest znacznie więcej niż o tym wiemy, to z całą pewnością szybko się o tym nie dowiemy. Czas pogrzebał prawdę głęboko pod warstwą skał i szukanie teraz czegokolwiek to szukanie igły w stogu siana.
W każdym razie pofantazjujmy. Przekonajmy się jak mogłoby być. Ta książka ma wiele braków, niedomówień i mogła być napisana zupełnie inaczej. Ale wtedy byłaby zupełnie inną książką.
Zapraszam do lektury. To cząstka moich dni, które spędziłem na rozmyślaniu. Czas wolny który poświęciłem pisaniu.

Autor



Rozdział-1 Przewodnik( 26.06.2014}

Student przewodnik pracujący na Włodarzu, podczas naprawy awarii elektryczności, odkrywa w ściennej skrytce pamiętnik. Dzieli się z tą informacją swojemu przełożonemu.
***
Od rana było ciepło i w końcu nie padało. Tylko chwilami zrywał się porywisty wiatr i pochylał nad nim gałęzie drzew. Wjechał na krętą drogę prowadząca pod górę, otworzył boczną szybę i zerknął na zegarek. Dochodziła 8.05 więc miał jeszcze trochę czasu i nie musiał się spieszyć. Silnik spokojnie terkotał zmagając się z pochyłością terenu a on leniwie spoglądał na mijane zbocza gór na których pasły się krowy.
Wracał po kilkudniowym urlopie a to zawsze oznaczało nowe sprawy z którymi przyjdzie mu się zetknąć. Praca przewodnika którą wykonywał była ciekawa, mógł poznać wielu ludzi i czasami też dowiadywał się rzeczy o których wcześniej nie miał pojęcia. Historia tych ziem, czasami sama przychodziła do niego i kładła mu na tacę wiedzę, której nie przeczytał w żadnej książce. A gdy któraś z wycieczek życzyła sobie jego osobę jako przewodnika, upewniał się, że ma to jakiś sens.
Przejechał przez wysoki las aż znalazł się na równej drodze. Po lewej stronie ograniczał drogę wysoki mur, oddzielający go do zabudowań jednostki wojskowej. Jechał kilkaset metrów wzdłuż niego zakręcając nieco w bok. Potem, minął wartownię, bramę i pojechał dalej już nie tak dobrą drogą w stronę skalistego wzniesienia, gdzie mieściły się obiekty Włodarza. Z daleka zobaczył Janka, który kiwał mu ręką. Nieco dalej w kamiennym kręgu Stefan z mozołem rozpalał ognisko. Wysiadł i uśmiechnął się. Janek podszedł i podał mu rękę.
-¬Dobrze, że jesteś. Wszyscy już stęsknili się za tobą- powiedział ukazując swoje krzywe zęby.
Uśmiechnął się. Tęsknić to mogli za Halinką ich jedyną osłodą na smutki dnia, za jej jędrnymi piersiami i smagłymi pośladkami ale nie za nim- przemknęło mu przez myśl.
-Jestem, jestem. W końcu pora wrócić do swoich obowiązków – mruknął pod nosem.
-Byłeś gdzieś?
-Padało przez trzy dni a ty pytasz, czy gdzieś byłem? Odpocząłem i to wszystko.
Poszli do baru gdzie powitała go zza baru Halinka. Aż nie chciało mu się wierzyć, że była już na miejscu. Przeważnie przyjeżdżała zmachana przed dziewiątą rano i nerwowo otwierała pomieszczenia, aby sprzedać pierwsze bilety.
-Cześć Max, pijesz kawę?- zapytała pełnym radości głosem.
-Chętnie- odparł.
Janek usiadł naprzeciwko i wyciągnął spod stołu piwo. Upił łyk i otarł usta. Jego rozczochrane włosy domagały się mycia a nieświeży oddech wypełniał powietrze zawiesiną alkoholu.
-Kiedyś szef przyjedzie wcześniej i wyleje cię na zbity pysk za to, że na kacu przychodzisz do pracy.
Janek machnął ręką.
-Nie martw się. Szef to równy gość i rozumie ludzi. A dzisiaj po prostu zmienimy kolejność. Pierwszy pójdzie Stefan, potem ty oprowadzisz ludzi a ja wejdę do szyku około południa. Zaraz też przyjedzie Paweł z Romkiem. Nie ma tragedii Max. Wezmę kąpiel, zdrzemnę się jeszcze godzinę i będzie ok. Do tego czasu mój oddech będzie już pachniał lawendą. Gorąco od rana a piwo najlepiej gasi pragnienie. Wczoraj oblewaliśmy nasze ostatnie egzaminy. Dopiero co wróciłem i głowa mi pęka- oznajmił ze szczerością.
-Piwo ci nie pomoże, ale egzaminy widocznie zaliczyłeś. Nic o tym nie wspominałeś?
-Nie chciałem zapeszać i nie byłem pewny czy jestem dobrze przygotowany Dużo czasu ostatnio poświęciłem na pisanie pracy ale opłaciło się. Wszystko zaliczyłem i mam teraz przed sobą kilka miesięcy na zastanowienie się co dalej- powiedział z uśmiechem na ustach.
-Gratuluje- rzucił krótko Max zazdroszcząc koledze tego, że już wszystko ma za sobą. Jemu pozostał jeszcze rok magisterki zanim osiągnie swój wymarzony cel. Kiedy powiedział ojcu po maturze, że ma zamiar zostać historykiem, ten przyjął to bez entuzjazmu. Zresztą wtedy sam nie wiedział czy dobrze robi i nie lepiej wybrać jakiś bardziej dochodowy zawód? Teraz nie miał już żadnych wątpliwości, że dokonał właściwego wyboru.
Janek pokiwał do Halinki i zaczął sobie coś podśpiewywać. Już taki był i koniec. Nigdy za wiele nie mówił, ale gdy coś mu w życiu wychodziło, starał się dzielić tym z innymi i skupiać na sobie uwagę.
Halinka podała kawę.
-Proszę bardzo. Musicie być dzisiaj w formie. W ten upał pewnie przyjedzie sporo ludzi. Janku, nie jestem pewna czy dasz radę? Może weź wolne, co?- zapytała z troską w głosie i pogładziła go po włosach.
W powietrzu uniósł się zapach jej perfum. Nuta irysów i wrzosów rozlała się wokół nich niczym afrodyzjak. Janek puścił jej lotnego buziaczka i spochmurniał.
-Powoli mam dość tej pracy. Zostanę do września i odchodzę- oświadczył.
-Chyba zwariowałeś! Dostajesz pieniądze za gadanie i nic więcej ciebie nie obchodzi. To najłatwiejszy sposób zarabiania. Czego ty szukasz? Pracy w kamieniołomach? Dzięki temu, że tu pracuję nadrobiłem zaległości w nauce z całego roku- powiedział Max i upił spory łyk gorącej kawy- Zresztą jak mówisz i tobie się to opłaciło.
-No tak, ale ty jesteś gawędziarz, lubisz opowiadać, szybko łapiesz kontakt z ludźmi a mnie to nudzi. Ciągle to samo. Włodarz już śni mi się po nocach a kokosów tu nie zarabiamy. Jola już dwa razy złapała zapalenie oskrzeli i swoje niepotrzebnie odchorowała. Jak dłużej popracujemy to zachorujemy na reumatyzm lub inne cholerstwo, które wyjdzie za kilka lat. Szkodliwego za prace w niskiej temperaturze nie płacą.
-Ty wciąż tylko narzekasz. Mi tu atmosfera odpowiada a i ludzie są w porządku. Nie wiem dlaczego, ale lubię to miejsce- oznajmił ze szczerością w głosie.
-Skończysz tak jak większość z nas ucząc bachory w szkole, zobaczysz- zawyrokował Janek.
Specjalnie by mu to nie przeszkadzało, ale interesowała go praca naukowa. Grzebanie w archiwach i szukanie śladów przeszłości. Historię miał we krwi i wszędzie szukał okruchów minionych czasów.
-Coś się wydarzyło specjalnego pod moją nieobecność?- zapytał.
-Specjalnego? Jeżeli za specjalne można uznać to, że coraz więcej przyjeżdża tu niemieckich wycieczek, to tak. Nigdy ich tylu nie było. A i pilnować ich trzeba, bo oddalają się od grupy i łażą sami po sztolniach. Kilka dni temu Stefan złapał jednego z młotkiem w ręku, kiedy ten opukiwał skały. Wyobrażasz sobie?
-Są nachalni, bo wierzą, że tu wrócą. Nie kumasz tego jeszcze?
-Bardecki opowiadał kiedyś, że zanim otwarto Włodarza, otrzymali propozycję z firmy niemieckiej, która chciała przejąć to miejsce. Sypnęli dolarami, ale sprawa utknęła gdzieś na wysokim szczeblu i ze względu na specjalny status jaki posiadał Włodarz odrzucono tą ofertę.
-Skąd ty wiesz takie rzeczy?
-Uważnie słucham i nic więcej. Czy ty niczego nie widzisz? Wszystko zmienia się na gorsze nie tylko w naszym kompleksie.
-Jak zwykle przesadzasz.
Janek wzruszył ramionami.
-Może, ale mimo to, nie podoba mi się to wszystko. Bardecki zalecił, że teraz z każdą niemiecką wycieczką ma iść trzech przewodników.
Ich szef był dla nich jak ojciec. Wszyscy go lubili i nikt nie mógłby o nim powiedzieć złego słowa. Często przywoził im w południe obiad a potem sam oprowadzał wycieczki. Mieszkał w Zagórzu od trzech lat, kiedy to zmarła jego żona. Czasami przyjeżdżał tu ze swoją nastoletnią wnuczką i pokazywał jej góry a potem biesiadowali do późna przed ogniskiem grając na gitarze i śpiewając piosenki.
Janek skończył piwo i powiedział.
-Zrobisz coś zanim wejdzie pierwsza grupa? W głównym chodniku na końcu, przy zejściu do łodzi przepaliła się żarówka. Pójdziesz zobaczyć?
Zawsze zlecali mu naprawę elektryki, gdy była pilna potrzeba. Tylko on miał o tym jakieś pojęcie i nie bał się dotykania kabli w wilgotnym powietrzu korytarzy Włodarza. Wzywanie elektryka do takiej błahej sprawy nie miało sensu.
Zza lady baru wyłonił się Stefan trzeci z przewodników, który wyglądał na osobę w znacznie lepszej formie. Przynajmniej dzisiaj nie będzie kompromitacji- pomyślał.
-Cześć Max.
-Cześć.- odparł i ruszył zza stołu. Miał 40 minut na to aby wymienić żarówkę i dać znać Stefanowi, że może wprowadzić ludzi. Na placu zobaczył już pierwszy samochód z dwojgiem osób. Kierowca obchodził dookoła swój pojazd i coś niezrozumiałego mruczał pod nosem.
Poszedł do magazynu, założył ciepły polar na głowę i nałożył górniczy kask, który chyba tylko on jako jedyny z przewodników używał. Sięgnął po skrzynkę z narzędziami i sprawdził czy ma w środku to, czego będzie na miejscu potrzebował. Potem wyszedł i skierował się do wejścia. Nie powinien tam chodzić sam, było to wbrew przepisom, które jednak często naginali gdy nie było na miejscu szefa.
Szarpnął stalowe drzwi, dostał się do środka i zapalił światła. Z sufitu jak zwykle kapało, ale nawet się tym nie przejął tylko poszedł w głąb sztolni w kierunku miejsca gdzie trzeba było usunąć awarię. Zawsze kiedy przychodził tu sam i drzwi za nim się zamykały, doznawał jakiegoś uczucia pustki i osamotnienia, co powodowało w nim lęk, którego nie potrafił rozpoznać. Wiedział o tym miejscu prawie wszystko i mógł się poruszać w niemal zupełnych ciemnościach. Dzisiaj po raz 78 i 79 poprowadzi ludzi tymi korytarzami i wytłumaczy im to czym był Włodarz. Wszystko co mówił i robił było rutynowe, ale starał się zawsze coś w swoich wypowiedział zmieniać. Wiedza o tym miejscu i tak była niekompletna, dlatego czasami pozwalał sobie na pewną swobodę wyrażania myśli.
Doszedł do pierwszego bocznego korytarza. Wszędzie jak na razie było światło, ale dalej w głębi zobaczył mrok. To pewnie tam- pomyślał i ruszył w tym kierunku znajdując w końcu nie jedną, ale dwie przepalone żarówki. Po prawej stronie stała łódka i usłyszał dźwięk wypływającej skądś wody, co go trochę zaniepokoiło. Powinien to sprawdzić, bo przede wszystkim odpowiadali za bezpieczeństwo ludzi. Wymienił żarówki, podszedł do łodzi i zaczął oświetlać boczne ściany zalanego chodnika. Kilka metrów dalej zobaczył jak przed nim niewielkim strumieniem wypływała z szelestem woda. Czasami zdarzało się, że pojawiała się samoczynnie co było naturalnym procesem. Zazwyczaj zostawiali to bez ingerencji, chyba że pojawiała się w miejscach gdzie oprowadzali wycieczki.
Wszedł do łodzi i przepłynął kilka metrów. Kiedy się zbliżył zobaczył pęknięcie w ścianie i niewielką szczelinę z której cienkim strumieniem wypływała woda. Skała w tamtym miejscu obsypywała się przy dotknięciu i odkryła niewielkie wgłębienie. Wsadził rękę i poczuł, że niewielki kamień na który natrafił jest całkowicie luźny. Chociaż powinien to zgłosić i sam niczego nie ruszać, wyszarpnął go a woda polała się na niego większym strumieniem. Zapalił dodatkowa lampę aby przyjrzeć się wgłębieniu i wtedy zobaczył wyraźnie równo wykutą w skale skrytkę.
Wewnątrz niej znajdowała się jakaś mała kasetka. Była całkowicie zardzewiała i w pierwszej chwili gdyby nie wystające nad nią ucho nie zorientowałby się co to jest. Przyglądał się jej chwilę zastanawiając się nad dalszymi krokami. Powinien ją zostawić bo każda dalsza ingerencja w ścianę była ryzykowna. W każdej chwili mógł nastąpić w tym miejscu niekontrolowany zawał. I chociaż miał nad sobą miliony ton twardej skały gnejsowej, nie mógł być pewien tego, że kiedyś to wszystko nie runie mu na głowę. Jednak coś nim zawładnęło. Jakaś siła która kazała mu wyrwać ze ściany znalezisko. Tajemnice Włodarza spadła na niego niewyobrażalną mocą i kazała zapomnieć o niebezpieczeństwie. Wsadził w głąb skrytki raz jeszcze rękę i chwycił za widoczny uchwyt. Szarpnął a skrzynka wielkości sklepowej kasetki na pieniądze wyrwała się ze ściany i spoczęła w jego rękach. Zachwiał się na łodzi, że omal z niej nie wypadł, ale oto miał teraz na kolanach cenne znalezisko. Była ciężka, ale nie oznaczało to, że jest wypełniona złotem czy innymi kosztownościami. Całkowicie zardzewiała kryła jednak na pewno jakąś tajemnicę, której dotąd nikt nie odkrył. Na jej obudowie nie mógł znaleźć żadnych szczegółów, które podpowiedziały by mu co to takiego jest, ale poprzez rdzę dostrzeżenie czegokolwiek było niemożliwe. Najbardziej prawdopodobnym faktem mogło być to, że to zwykła skrzynka narzędziowa pozostawiona lata temu przez obsługę, ale mogło to być też zupełnie co innego.
Dopłynął do brzegu i stanął w jaśniejszym świetle. Przetarł górną powierzchnię ręką ścierając rdzawy nalot i zobaczył na wieczku niewyraźnie wyłaniający się znak hitlerowskiego krzyża. Serce podskoczyło mu do gardła, bo zdał sobie sprawę z niezwykłości znaleziska. Od razu pomyślał o profesorze Bardeckim, który kierował Włodarzem i znał się na tych sprawach najlepiej. Musiał go zaraz o wszystkim powiadomić. On będzie wiedział najlepiej jak powinna wyglądać w takim przypadku dalsza procedura. A może otworzyć ją samemu?- przemknęło mu przez myśl. Nie, był uczciwym przewodnikiem a tylko szef znał się na tym jak mało kto. Sprawdził jeszcze czy ma w kieszeni komórkę i ruszył w kierunku wyjścia. Kasetkę dla pewności zostawił w pomieszczeniu wartowni i przykrył ją zardzewiałymi elementami uzbrojenia. Nerwowo pchnął drzwi i wyszedł na zewnątrz. Grupa turystów stała kilka metrów dalej przyglądając mu się z uwagą. Pierwsze wejście trzeba będzie opóźnić- pomyślał i wystukał na klawiaturze numer do Bardeckiego.

Rozdział-2 PAMIĘTNIK Erica Hartmanna (2005 rok) loc130
Dyrektor Włodarza Bardecki przybywa na Włodarz i odbiera znalezisko. Zawozi je następnie do swojego domu, gdzie otwiera tajemniczą skrzynkę.
***
Irmina milcząco minęła go na schodach, kiedy z kubkiem herbaty wbiegał na piętro. Miała na sobie tą niebieską sukienkę, którą kupił jej dwa lata temu i w której tak bardzo mu się podobała. Twarzy jednak nie zdobił uśmiech ale wymalowana była na niej złość. Pokłócili się wczoraj o jego pracę i to, że odkąd tu zamieszkali na nic nie ma czasu. I powiedział kilka niepotrzebnych słów, które sobie zapamiętała.
Jak zwykle miała rację bo zaniedbywał rodzinę coraz bardziej. Kochał ją jednak za to, że wszystko to znosi z wielką cierpliwością i zbyt często nie narzeka. Kiedyś było przecież inaczej a on częściej przebywał w domu. Czyż nie powinno być odwrotnie i na stare lata powinien mieć mniej obowiązków? Lecz mając lat 25 nie był dyrektorem Włodarza, tylko uczył w liceum historii i nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, dokąd go życie zaprowadzi.
Teraz coraz bardziej dostrzegał to, czego zawsze się obawiał. Różnica wieku pomiędzy nimi była coraz bardziej widoczna. Ona jeszcze młoda, bez siwych włosów, widocznych ostrych zmarszczek a on przygarbiony z przerzedzoną czupryną schowany za parasol swoich myśli. Uciekał od niej jak gdyby bał się tego, że pomyśli o nim inaczej niż by tego chciał.
Wchodząc do swojego pokoju usłyszał dźwięk telefonu.
-Tak?
-Profesorze, tu Max Muller
- Czy coś się stało?- zapytał. Max był jednym z przewodników na Włodarzu i pracował u niego od dwóch lat. Zawsze skryty, małomówny przez to nie wiele mieli okazji do wspólnych kontaktów. Tym bardziej jego telefon go zaskoczył.
-Kiedyś powiedział pan, że jeżeli znajdę coś cennego, mam zaraz zadzwonić. Chyba coś mam, co może być interesujące.
W trzech krótkich zdaniach wyjaśnił, że znalazł skrzynkę z wygrawerowanym niemieckim krzyżem i nie wie co z tym fantem zrobić. Bardecki zastanowił się chwilę. Gdyby dzwonił ktoś z pozostałych przewodników, pewnie by się tym nie przejął, ale dzwonił Max. On nie był typem żartownisia, który chce ośmieszyć szefa.
Nakazał zabezpieczyć znalezisko i nikogo nie wpuszczać do sztolni zanim nie przyjedzie, chociaż nie wierzył że to coś wartościowego. Większość z badających kompleks Riese, miała świadomość tego, że po tylu latach na wielkie odkrycia nie ma co liczyć. Czas starannie zacierał ślady tamtych dni a podobnych sygnałów mieli już kilka. Za każdym razem był to fałszywy alarm nad którym nie warto było się nawet pochylić. Tracił przy tym niepotrzebnie czas, nerwy i ośmieszał się przed innymi swoją nadmierną wiarą.
Cóż można było jeszcze znaleźć po tym jak większość wywieźli Niemcy a to czego nie zdążyli zabrali Rosjanie? I gdyby nie to, że wciąż nie było ostatecznych dowodów na to, czym było Riese dawno dałby sobie spokój z dręczącymi go myślami.
Osobiście uważał, że Niemcy budowali w Górach Sowich kompleks podziemnych sztolni w których zamierzali uruchomić produkcję zbrojeniową. Do tych zastosowań podziemia nadawały się znakomicie. Góry Sowie położone były po za zasięgiem bombowców aliantów i przez to nie narażone na naloty dywanowe, które pustoszyły niemieckie miasta i fabryki. Jego opinia nie była odosobniona i podzielało ją wielu historyków, którzy jednocześnie nie traktowali poważnie wyssanych z palca teorii na temat Riese.
Wsiadł co prędzej do samochodu i pognał na Włodarz. Jakaś nutka niepewności została w nim poruszona i nie mógł tej ekscytacji opanować.
Pracował już wiele lat w kompleksie, badał archiwa, szukał śladów w różnych miejscach, ale nigdy nie znalazł czegoś co było by przełomowe. Jego wiedza na temat Riese nie posunęła się przez ten czas daleko do przodu. Najważniejsze archiwa niemieckie w których mógłby cokolwiek znaleźć wciąż były niedostępne. Ale czy kryły one coś interesującego? Osobiście w to wątpił i uważał, że jeżeli cokolwiek można jeszcze znaleźć to tylko w podziemnych sztolniach Gór Sowich. Czy nie było to dziwne, że tak wielka budowa nie pozostawiła po sobie żadnej dokumentacji? Rozmyślanie na ten temat często doprowadzało go do frustracji. Zdawał sobie sprawę, że czas ucieka a on nadal stoi w miejscu.
A teraz być może na własne oczy zobaczy coś, co jest świadectwem tamtych dni i tym samym zweryfikuje swoją wiedzę, otrzyma niezaprzeczalne dowody. Nawet niewielka drobnostka, dotąd niepoznana da mu kolejne powody by dalej się tym zajmować. Wielu drwiło z niego, że wciąż szuka czegoś czego nie ma, że wydaje nie mające żadnych podstaw pozwolenia na badania i eksploatacje, ale on nie ustawał w wysiłkach aby sprawdzać kolejne nawet mało wiarygodne ślady. Udowodnienie przed wszystkimi swoich i nie tylko swoich teorii było dla niego niezwykle istotne. Odejść stąd w przeświadczeniu, że czegoś dokonał było tym czego pragnął.
Cieszył się, że to właśnie Maxowi przypadła chlubna rola odkrywcy a nie komuś z pozostałych przewodników. Tajemnicą poliszynela było to, że w takim przypadku należy zadzwonić do jednej z kilku grup eksploratorów, która za taką informację płaciła duże pieniądze. Teraz nie pożałował, że przyjął go do ekipy, chociaż wtedy nie był przekonany do jego osoby. Max ujął go jednak swoją bezgraniczną dziecinną szczerością i postawił na niego, chociaż kłóciło się to z jego wyobrażeniem idealnego przewodnika.
Metalowa kasetka? Czym mogła być? Już od wielu, wielu lat nie odkryto niczego co by mogło rzucić jakiekolwiek nowe światło na historie Włodarza. Grupy eksploratorów znajdowały najczęściej nie wiele znaczące elementy wyposażenia, które nie były niczym niezwykłym. Kilofy, łopaty, elementy torowiska, kable ale nigdy nikt nie znalazł czegoś podobnego. Emblemat niemiecki na górze upewnił go o tym, że kasetka musi pochodzić z czasów wojny a to już znaczyło bardzo dużo.
Kiedy wjechał na Włodarz, zobaczył tablicę „Z przyczyn technicznych obiekt nieczynny” jaką przezornie kazał ustawić Maxowi. Chwycił do ręki dużą torbę w którą zamierzał zapakować znalezisko i wysiadł z samochodu. Wzrokiem odnalazł Maxa, który siedział na drewnianej ławce kilka metrów dalej wraz z innymi przewodnikami. Podszedł do nich i głosem nie zdradzającym nagromadzonego napięcia zapytał.
-Wszystko w porządku?
Max wstał i skinął głową.
Kilku turystów z okolicznych ławek spoglądało w ich stronę niecierpliwie.
-Więc chodźmy- powiedział Bardecki i ruszyli w stronę głównego wejścia. Za nimi poszedł też Janek i Stefan ale Bardecki ich zatrzymał.
-Idzie ze mną tylko Max. Powiedzcie gościom, że przepraszamy na opóźnienie i zaproście do baru na darmową gorącą kawę- powiedział ku niezadowoleniu pozostałej dwójki.
Kilka metrów dalej, gdy byli już sami Bardecki zapytał.
-Co im powiedziałeś?
-Że zerwał się przewód na ścianie i iskrzy. Zamknąłem wejście i zabroniłem wchodzić komukolwiek jak pan nakazał.
-Dobrze zrobiłeś. Trzeba zamaskować skrytkę, aby nikt się nie domyślił, że cokolwiek mogło tam być.
-Zrobi się szefie.
Chwile potem znaleźli się w środku. Max zaprowadził go do pomieszczenia wartowni gdzie ukrył kasetkę wśród innych eksponatów. Bardecki pochylił się nad zardzewiałym znaleziskiem, wziął go do ręki i przyjrzał się z uwagą. Od razu poczuł jakąś wieź z tym co oglądał a wewnętrzny głos podpowiedział, że to jest właśnie to, czego szukał przez całe życie. Ukrycie tego z całą pewnością nie było proste. Ten kto naraził swoje życie z tego powodu, nie uczynił tego z błahych pobudek. Z trudem opanował zdenerwowanie i drżenie rąk.
- Domyślasz się, co jest w środku?
-Nie panie profesorze. Może narzędzia?
-Może narzędzia…- szepnął profesor kiwając głową.
-Mam do ciebie prośbę. Nikomu nie mów o tym co znalazłeś. Nawet w domu mamie, dziewczynie czy bratu. A tym bardziej swoim kolegom. Rozumiesz?
-Tak panie profesorze.
- Osobiście sprawdzę co jest w środku i zadecyduję co z tym zrobić dalej- powiedział i klepnął go po ramieniu.
Max spodziewał się tego, że i jemu przypadnie udział w zajrzeniu do środka, więc był wyraźnie niepocieszony. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że oboje stali się strażnikami sekretu, którego znaczenia nikt z nich jeszcze sobie nie wyobrażał. Był pewien, że prędzej czy później i tak dowie się co jest w środku.
-Dobrze panie profesorze.
Bardecki zapakował skrzynkę do torby a potem poszli w miejsce, gdzie została znaleziona. Max umiejętnie zamaskował wykutą skrytkę kamieniami aż strumień wody przestał być zauważalny. Teraz delikatnie spływała po ścianie a jej ślad znikał w podziemnej rzece. Potem skierowali się do wyjścia.
Bardecki nie poszedł do biura, które mieściło się w drewnianym baraku ale prosto do samochodu. Zanim Max wrócił do kolegów jego terenowa Honda wyjechała już po za obręb Włodarza…
Zjechał szybko do Walimia a potem pojechał do domu do Zagórza, gdzie zamierzał na spokojnie przyjrzeć się kasetce.
Irmina o tej porze zawsze wychodziła do koleżanki, mieszkającej po drugiej stronie miasteczka, co mu bardzo odpowiadało. Wolał uniknąć pytań i wyrzutów pod jego adresem, że znowu zabiera się za coś nad czym nie ma kontroli. Jego żona uważała, że w tym wieku powinien już zastopować i zadbać o siebie. A on przecież tak bardzo chciał jej dorównać i pokazać, że wciąż jest potrzebny. Czy był jeszcze w stanie?
Położył skrzynkę na stole kuchennym i przez chwilę przyglądał się jej z uwagą. Zdążyła już obeschnąć a w świetle stu watowej żarówki emblemat niemieckiej swastyki był już znacznie wyraźniejszy. Takich kasetek widział już w swoim życiu wiele, ale ta była wyjątkowa. Przetrwała ponad 70 lat w skalnej skrytce i była dziełem na pewno sprawnego rzemieślnika.
Potrząsnął nią, ale nie wydała przy tym żadnego dźwięku. Czy cokolwiek mogło ocaleć w środku po upływie tak wielu lat? To zależało od tego co tam było a tego wciąż nie wiedział. Z mozołem zaczął papierem ściernym czyścić powierzchnię, próbując odsłonić więcej szczegółów. Rdza oplotła skrzynkę niczym mech, ale nie zardzewiała kompletnie i nie rozpadła się w proch.
Dopiero po chwili zwrócił uwagę na to, że zrobiona jest przecież z miedzianej blachy i stąd ten zielony nalot, który pojawił się na jego rękach. Wydawało mu się to bardzo przemyślane działanie. Ktoś kto ją ukrył w skale miał nadzieję, że przetrwa nie jedno dziesięciolecie, zanim trafi ponownie w czyjeś ręce. Czy ktoś wpychałby kasetę w ścianę gnejsową , gdyby nie chciał czegoś dobrze ukryć?
Zobaczył wkrótce jeszcze wyraźniej wyżłobiony emblemat niemieckiego krzyża a pod spodem napis, którego nie potrafił odczytać. Papier szybko oczyścił pozostałe boki kasetki, która zachowała się w doskonałym stanie, mając na uwadze 70 lat, które co najmniej upłynęło od chwili jej ukrycia.
Śrubokrętem podważył wieko, ale okazało się zalutowane i nic to nie dało. W końcu ostrożnie przebił blachę a następnie piłką do metalu delikatnie spiłował łączenie aby dostać się do środka.
Po kilku minutach udało mu się odsunąć wieko na tyle szeroko, że zobaczył w końcu jakąś oblepioną smarem szmatę. W nozdrza uderzył go nieokreślony zapach stęchlizny i czegoś jeszcze co było mu zupełnie obce. Ostrożnie rozwinął pakunek i ujrzał pod spodem gruby szary, tłusty papier w którym coś było zawinięte. Dopiero gdy i ten usunął jego oczom ukazał się gruby zeszyt. Na okładce znowu swastyka i wypukły napis, który jednak był nie czytelny. Zadziwiające. Zeszyt był w doskonałym stanie. Ten kto schował kasetkę, zadał sobie nie mało trudu aby dokładnie go zabezpieczyć. I niewątpliwie, musiał się na tym znać. Kiedy przerzucił na kolejna stronę, jego oczom ukazał się wyraźny tekst.
„Pamiętnik Erica Hartmanna- 5.09.1943- 11.05.1945. „Kryptonim Olbrzym”
Pierwsza część napisana była w języku polskim i widząc że to pamiętnik włosy niemal zjeżyły mu się na głowie. Oto miał przed sobą coś naprawdę niezwykłego. Pamiętnik kogoś kto pracował w tym kompleksie w czasie wojny! Jakie to mogą być w nim cenne i niezwykle ważne informacje! Aż nie chciało mu się wierzyć w to, co teraz trzymał w rękach. Z bijącym sercem zaczął czytać…
04.05.1945r.
„To już koniec wszystkiego i ostatni a zarazem pierwszy wpis w tym dzienniku. Zaraz pójdę do sztolni po ostatnią część skrzyń, które wywozimy w inne miejsce i ukryję ten pamiętnik. Miejsce mam już przygotowane od dawna. Nie wiem co dalej będzie ze mną, dlatego chowam to co napisałem a może kiedyś ktoś przez przypadek znajdzie ten zeszyt i dowie się prawdy o tych latach wojny, które tu przeżyłem. Nie chcę go zabierać ze sobą, bo droga do mojego domu daleka a trud podróży nieznany. A ten pamiętnik dla tych którzy go znajdą, może się okazać cenniejszy niż moje życie. Wczoraj gdzieś znikł Hans i Otto z którym zobaczyłem coś niesamowitego w co do tej pory nie mogę uwierzyć. Żałuję teraz, że dałem mu się namówić na wędrówkę w głąb sztolni Włodarza. Nikt nie wie co się z nim stało, ale podejrzewam że go zabili. Przyjechał też jakiś pluton wojska i nazywają ich Werwolf i starają się ogarnąć chaos, który nastał po ostatnich wydarzeniach. Panoszą się po całej okolicy i wydają wszystkim polecenia. Nie wolno im odmawiać bo od razu strzelają nawet do Niemców. Maskują naziemne i podziemne budowle, aby nikt nie znalazł tego co tu przez te lata zbudowano. Może to i lepiej, bo co będzie gdy ktoś odkryje to co sam widziałem? Ginter powiedział mi, że nie tylko wysadzają sztolnie, ale i usuwają świadków. Zabili wczoraj na jego oczach kilkunastu Żydów, którzy pomagali im w wywożeniu skrzyń. Mam przepustkę na wszystkie posterunki i chcę stąd jak najszybciej wyjechać bo nikt z nas teraz nie jest już bezpieczny. Ci z Werwolfu zadają za dużo pytań jak gdyby czegoś szukali. Pytają o Niemców, których już tu nie ma, albo od dawna nie żyją. Pytają o jakieś przedmioty, których na oczy nikt z nas nie widział. Nie wiele im mówię. Przeważnie milczę, bo przecież czyż uwierzyli by mi w to co sam widziałem? Odpowiedzią na moja relację mogła by być tylko kulka w łeb dla mnie. A ja przecież tylko wykonywałem rozkazy. Byłem tylko strażnikiem jeńców i miałem zadbać, aby ciężko pracowali. W ostatnich dniach uciekło tylu z nas, że trudno się w tym połapać. Nikt już nie wierzy w to, że cokolwiek się zmieni na lepsze. Wszyscy jak ospy boja się Rosjan, którzy lada dzień tu zawitają. Kiedy opuszczę te góry dopiero poczuję się bezpieczny. Nie wiem jednak dokąd nas przeniosą. Może jeszcze na linię frontu, gdzie pozwolą mi zginąć z honorem? Ale czy nie żałosnym było by teraz zginąć, kiedy wojna już się kończy? Mam dosyć tego wszystkiego i żałuje, że tak łatwo dałem się omamić ideałom naszego wodza i wyrządziłem przez to tyle krzywd wielu ludziom! Czy Bóg mi kiedyś wybaczy? Musze kończyć. To ostatni wpis. Żegnajcie a może do zobaczenia? Kto wie jak dalej potoczy się przyszłość nas wszystkich?” Moje największe marzenie? Zapomnieć, zapomnieć o tym koszmarze bo sam już nie wiem w jaką prawdę mam wierzyć.
Niesamowite! Kilka razy przeczytał ten fragment i nie mógł uwierzyć w jego autentyczność. Autor dziennika był niewątpliwie blisko tego co tu robiono i z pełną świadomością spisywał swoje losy. Wiadomości o tym co działo się w kompleksie Riese w tamtym czasie były szczątkowe i niepełne. Jak mało który budowany przez Niemców kompleks pozostawił po sobie tylko same pytania. I teraz nagle on jest w posiadaniu odpowiedzi na wiele z nich, co może zmienić całą historyczną wiedzę na ten temat.
Przerzucił kolejne kartki, ale okazało się, że dalszy tekst napisany był już tylko po niemiecku, w języku którego kompletnie nie znał i nienawidził słuchać! Pożałował teraz, że przez całe swoje 65 letnie życie nie poznał go chociażby w podstawowym zakresie. Ale nigdy nie mógł się na to zdobyć. Zawsze kojarzył mu się z wojną, okrucieństwem i wszystkich Niemców z którymi rozmawiał, traktował z nieukrywaną niechęcią. Teraz jednak będzie musiał zrewidować swoje poglądy na te sprawy. Jednego był pewien, że poświęci resztę swojego życia, aby dowiedzieć się prawdy o historii tego miejsca. W końcu był dyrektorem Włodarza a to do czegoś zobowiązywało.
Sięgnął do barku i wyciągnął butelkę wódki. Musiał rozjaśnić umysł i wszystko dobrze przemyśleć. Nie był jednak pewien, czy kiedy wypije kilka kieliszków będzie odrobinę mądrzejszy.

Rozdział-3 TELEFON loc260
Rozmowa pomiędzy rektorem uczelni a generałem Sochą. Socha prosi rektora o to, aby ten delegował z uczelni na okres 3 miesięcy jednego ze swoich wykładowców.

***
Na biurku rektora Instytutu Historycznego we Wrocławiu zadźwięczał telefon.
-Tak, słucham? A, generał Socha. Bardzo mi miło panie generale. Co tam nowego słychać? Jak wrażenia po naszym ostatnim meczu?
-Dziękuję panie profesorze. Było naprawdę wspaniale i nie mogę się doczekać rewanżu. Wziąłem nawet kilka lekcji, aby się lepiej zaprezentować.
-Jestem pod wrażeniem panie generale, i zaczynam się obawiać, czy tym razem to pan nie udzieli mi srogiej lekcji.
-Cha, cha, radzę więc poćwiczyć kondycję panie profesorze. Jest pan ode mnie młodszy i sprawniejszy, ale nigdy nic nie wiadomo. Dzwonię jednak w innej sprawie i mam pewną prośbę.
-Tak generale? Zrobię co tylko będę mógł.
-Słyszał pan o wypadku na Włodarzu?
-Tak słyszałem o śmierci dyrektora Starzyński. To wielka tragedia i strata dla nas wszystkich panie generale. Znałem bardzo dobrze Sławka i wciąż nie mogę w to uwierzyć.
-No właśnie, ale zdarzyło się. Straciliśmy dobrego człowieka i mamy teraz sporo z tym kłopotu. Sam pan rozumie, dochodzenie na szczeblu ministerialnym, nie jest niczym miłym. Dodatkowo komendant główny policji prowadzi swoje odrębne dochodzenie. Próbuje znaleźć winnego, którego tak naprawdę nie było.
-To zrozumiałe generale. Znam szczegóły. Czysty zbieg okoliczności i nic więcej.
-No właśnie, ale wciąż wielu ma wątpliwości co do przebiegu zdarzeń. Udało nam się jednak wypracować pewien kompromis i ustalić najbardziej prawdopodobną wersję wydarzeń, co powinno uspokoić pewien rozdźwięk w tym względzie. To pozwala mi wznowić pracę na Włodarzu, ale brakuje mi kandydata na nowego dyrektora kompleksu. Chciałbym zapytać, czy nie mógłby pan oddelegować do nas na 3 miesiące jakiegoś historyka, który przeprowadziłby cały proces likwidacji Ośrodka?
-Historyka?
-Tak, wie pan, obligują mnie do tego przepisy abym stanowisko dyrektora kompleksu obsadzał osobą z takim właśnie wykształceniem. Potrzebuję kogoś, kto sprawnie przekaże obiekt Akademii Nauk i zakończy wszystkie sprawy związane ze stanem obecnym. Mógłbym sobie darować obsadzenie tego stanowiska, ale naciska mnie minister i muszę coś z tym zrobić. Ze względu na charakter zajęcia, wolałbym, aby była to osoba z zewnątrz nie związana ze sprawami Włodarza.
Rektor chwilę się zastanawiał.
-Tak panie generale, rozumiem. Potrzebuje pan historyka. Z tym może być mały problem. Nie wiem, czy ktoś z moich ludzi, będzie chciał na 3 miesiące zmienić zakres swoich obowiązków. Wie pan, Uniwersytet jest w trakcie egzaminów, sesji. To bardzo szczególny okres dla studentów i samych wykładowców, którzy uczestniczą w wielu różnych programach. Trudno mi będzie znaleźć kogoś takiego z odpowiednimi kwalifikacjami, kto sprostałby waszym wymogom.
-Rozumiem, ale nie do końca panu wyjaśniłem. Potrzebuję kogoś, kto w tej chwili nie jest panu specjalnie potrzebny. Właściwie chodzi mi o taką osobę, która niczym się nie wyróżnia, ani nie jest specjalnie błyskotliwa. Kogoś kto zrobi to co do niego należy i nic więcej, rozumie pan? Nie jest mi potrzebny wykwalifikowany księgowy czy ekonomista. W miarę obrotny stażysta lub młody pracownik naukowy w zupełności wystarczy i na pewno sobie ze wszystkim na miejscu poradzi.
-Chmm… zaraz. Tak, rozumiem o co panu chodzi. Myślę, że skoro nie ma pan wielkich wymagań, to chyba kogoś mam.
-Doskonale! Wie pan rektorze w naszej pracy najważniejsza jest kontynuacja. Nie mogę teraz niczego zmieniać. Dyrektor musi być i koniec. Dostanie profesjonalny kontakt i wysoką pensje, co jest w tym przypadku zrozumiałe. Na pewno będzie zadowolony z warunków, które mu zaproponujemy. Zależy mi tylko na jednym, aby pozostał dyrektorem, który przez 3 miesiące będzie się zajmował papierkową robotą i niczym więcej. Ośrodek kończy pracę i nie jest już konieczne podejmowanie żadnych działań a wręcz przeciwnie należy ograniczać jego funkcjonowanie. Ma to potraktować jak wakacje w górskim kurorcie które funduje mu Ministerstwo Obrony. Pracy na miejscu będzie naprawdę nie wiele i w zasadzie to zajęcie dla lubiącego spokój samotnika.
Dyrektor doskonale zdawał sobie sprawę ze słów generała Sochy. Słyszał dużo o wydarzeniach które miały tam miejsce i już dawno zastanawiał się, dlaczego nikt jeszcze nie zamknął tego Ośrodka. Zamyślił się chwilę i wpadł mu do głowy pewien pomysł.
-Oczywiście panie generale. Chyba będę mógł panu pomóc. Mam kogoś takiego kto pracuje u nas od niespełna roku i w tym czasie nie specjalnie zwracał na siebie uwagę. To taka dobra dusza, lubiąca sama być w cieniu i pomagać przy tym innym. Moim zdaniem nada się znakomicie, tym bardziej, że ostatnio nie przydzieliłem mu wielu szczególnie zajmujących obowiązków. A to dobry i poczciwy chłopak z którym na pewno nie będzie pan miał generale problemów.
-I o to mi chodzi. Dziękuję panu rektorze. Porozmawiałbym jeszcze chwilę, ale gonią mnie kolejne obowiązki. Mam nadzieje, że w sobotę jak zwykle spotkamy się w klubie?
-Obecność obowiązkowa panie generale. Proszę pozdrowić małżonkę.
-Dziękuję z wzajemnością. Ostatnio żona mówiła mi, że wraz z pana żoną spędziły bardzo miłe chwile.
Rektor roześmiał się.
-I o to chodzi panie generale. Musimy to koniecznie powtórzyć. Dla naszego komfortu psychicznego i naszych kobiet.
-Na pewno się uda. Tak więc dziękuję panie rektorze i do zobaczenia.
-Do zobaczenia panie generale. Wszystkiego dobrego.

Rozdział-4 NOMINACJA( 2012 rok) loc310
Wytypowany na stanowisko Woszczyk jedzie na Włodarz. Po drodze zabiera pana Antoniego z którym wiąże się pewna dawna historia. Dziwnie reaguje na słowo Włodarz.
***
Kiedy zostawiła go Bożena a jeszcze wcześniej wyjechała za granicę Julia, wydawało mu się, że jakieś fatum ciąży nad nim, które nie pozwala związać się z żadną kobietą. Uciekały od niego jak muchy a on zastanawiał się dlaczego? Wszystko w jego życiu zdążało we właściwym kierunku, oprócz tej jednej najważniejszej rzeczy. Ojciec zawsze powtarzał, że wcześniej czy później i na niego przyjdzie pora a matka się martwiła. Jej wątłe zdrowie mówiło mu, że powinien się pospieszyć, aby mogła jeszcze bawić swoje wnuki.
Samotne wieczory w ogrodzie spędzał coraz rzadziej i najczęściej uciekał po za dom do baru gdzie topił smutki przy kilku piwach. Kiedy jednak czasami siedział pod falującymi nad jego głową gałęziami drzew, te wydawały się nucić mu jakąś smutną pieść której kompletnie nie rozumiał.
W nocy przed dniem, który śmiało mógłby nazwać dniem zero obudził go potężny grzmot. Nad ich domem rozszalała się burza a deszcz walił w dach jak otępiały. Wydawało mu się, że na świat spadło jakieś wielkie nieszczęście. Mało tego, rozdzwonił się potem głuchy telefon kompletnie wytrącając go z równowagi. Nie spał już do samego rana.
Na uczelni wezwano go do rektora, który pilnie chciał z nim rozmawiać. A tam przy filiżance gorącej kawy zaproponował mu mu oddelegowanie do Ośrodka Badawczego na Włodarzu, gdzie na okres trzech miesięcy miał zostać dyrektorem. Na podjęcie decyzji miał pięć minut, ale podjął ją w dwie minuty. Nadarzała się okazja poznać coś nowego i należało z tego skorzystać. Powiedział tak i grzmoty nocnej burzy, które jeszcze słyszał w swojej głowie ucichły.
W ostatnich tygodniach na uczelni nie obarczano go zbyt wieloma obowiązkami. Większość czasu spędzał w archiwum na porządkowaniu dokumentów, co nie było zajęciem zbyt interesującym. Kilka miesięcy w zupełnie innym środowisku i na tak eksponowanym stanowisku mogło mu pomóc rozwinąć horyzonty w bardzo ciekawej tematyce historycznej. W domu przyjęto jego słowa z zadowoleniem, uważając zresztą słusznie, że każda nowa propozycja, chociażby na krótki okres warta jest przyjęcia. To zawsze otwierało kolejne drzwi nie zamykając jednocześnie tych już otwartych. Na pewno pozna wielu nowych ludzi a przede wszystkim piękne kobiety.
Pochwalił się tą informacją kilku znajomym profesorom na uczelni, ci jednak nie przyjęli jego słów ze specjalnym entuzjazmem. Czy kierowała nimi zazdrość, czy był może jakiś inny powód? Odniósł przy tym jakieś dziwne wrażenie, że czegoś nie wie, że o czymś ważnym mu nie powiedziano. Odegnał złe, dręczące go myśli w niebyt bo chciał z czystym sumieniem podejść do czekających go zadań.
Dotąd jego wiedza na temat Włodarza i całego kompleksu Riese była dosyć ograniczona postanowił więc na samym początku pogłębić swoje wiadomości i przekonać się z czym tak naprawdę przyjdzie mu się zmierzyć.
Z książek które kupił i znalazł w bibliotece, dowiedział się, że w czasie wojny Niemcy w Górach Sowich zbudowali kompleks Riese z zamiarem umieszczenia w wykutych sztolniach nie do końca określonych zadań militarno- obronnych. Mówiło się o tym, że budowano fabrykę zbrojeniową lub laboratorium badawcze nad nowa bronią. Jeszcze inni dowodzili, że wznoszono kolejną kwaterę Hitlera, ale jaka była prawda, tego naprawdę nie wiedział nikt. Po wojnie nie natrafiono na żadne dokumenty, które pozwoliłyby z całą pewnością stwierdzić co miało się znajdować w wykutych w skałach korytarzach. W kolejnych latach kompleksy Riese udostępniono do zwiedzania szerszej rzeszy turystów.
Wiadome było to, że na pewno zbudowano w owym czasie siedem kompleksów podziemnych sztolni plus wiele obiektów pomocniczych w skład których wchodziła sieć dróg i kolejki wąskotorowej, która oplatała szynami góry Sowie, łącząc ze sobą poszczególne obiekty. W tej chwili udostępnione były do zwiedzania dwa kompleksy- Rzeczka i Osówka. We Włodarzu swoją siedzibę miała Akademia Nauk, która prowadziła specjalistyczne badania naukowe.
Dowiedział się również tego, że jeszcze sześć lat temu i na Włodarzu oprowadzano wycieczki, ale z jakichś powodów z tego zrezygnowano a całą posiadłość otoczono wysokim murem takim jaki miała sąsiadująca obok jednostka wojskowa. Przez ten okres prowadzono prace poszukiwawcze mające wyjaśnić kilka nowych śladów na które natrafiono w czasie prac zabezpieczających kompleks. W Internecie aż huczało od różnych domysłów, których najważniejsze mówiły o odkryciu tajnej broni Hitlera, która posiadała zdumiewające zdolności rażenia. Prawda o tym co robiono przez ostatnie 10 lat i co odkryto objęte było klauzulą tajności i nie podawano tego do publicznej wiadomości.
W tym momencie zdał sobie sprawę z tego, jak wiele było niewiadomych i jak niewiele tak naprawdę wiedziano. Dlaczego Niemcy tak dokładnie zniszczyli lub schowali całe archiwum dotyczące kompleksu Riese? To czego się dowiedział tylko wzmogło jego zainteresowanie tym miejscem. Jego zapał nieco ostudził rektor w ostatniej rozmowie oznajmiając mu, aby specjalnie się nie interesował przeszłością Włodarza a zadbał jedynie o sprawnie przekazanie ośrodka Akademii Nauk. Zrozumiał jedno, że nie było mile widziane, gdyby z jakichś powodów chciał się dowiedzieć o kompleksie czegoś więcej. Nie zamierzał zgłębiać tematu tak czy inaczej. Za te pieniądze, co mu zapłacą mógłby na trzy miesiące dosłownie zamknąć oczy.
Domyślał się teraz, dlaczego właśnie jemu powierzono to stanowisko. Inny historyk z uczelni pewnie nie pozwoliłby sobie na manipulowanie tak jak to miało miejsce w jego wypadku. Czyżby nieświadomie wdepnął w jakieś świeże gówno? Co go to wszystko obchodziło!
Włodarz był najbardziej poznanym dotąd kompleksem z najbardziej rozbudowanym systemem korytarzy i sztolni. Jak sądzono to tam Niemcy zamierzali skoncentrować centrum swoich prac o czym świadczyło chociażby to, że wybudowano w pobliżu 200 metrowe lotnisko jak i rozpoczęto budowę wielkich koszar dla wojska. Nic z tych prac do końca wojny nie zostało jednak ukończonych.
Po wojnie interesowali się tematem Rosjanie a następnie Polacy. I to właśnie w latach powojennych dokończono budowę koszar, lotniska, wszystko otoczono wysokim murem i tak powstała granicząca z nimi J.W-235 Wojskowa Jednostka Lotnicza Wojsk Pogranicza. Od początku po sąsiedzku graniczyli z cywilnym Ośrodkiem Włodarz, który wtedy funkcjonował pod zarządem gminy.
Obecność jednostki wojskowej nie była przypadkowa. Jak podawały niektóre źródła uczyniono tak dlatego, aby wojsko strzegło tych terenów przed nie określoną próbą zgłębienia tajemnic Włodarza i całego Riese. Gdyby się nad tym bliżej zastanowić, to stwierdzenie nie było pozbawione sensu. Przez wiele lat powojennych zainteresowanie Włodarzem nie było jednak zbyt duże i nie wiele się działo w sztolniach, które niekiedy tylko odwiedzali złomiarze lub poszukiwacze przygód a w późniejszym okresie zorganizowane grupy poszukiwawcze. Aż w końcu ktoś wpadł na pomysł, żeby sztolnie udostępnić turystą co okazało się niezwykle trafnym pomysłem co jednocześnie zamykało drogę wszelkim dzikim wycieczką w te miejsca.
Czym przez ostatni okres zajmował się poprzedni dyrektor Starzyński i dlaczego odszedł? Powiedziano mu że całej reszty dowie się na miejscu.
Z wieloma pytaniami jechał więc w kierunku Włodarza nie wiedząc dokładnie co go tam czeka. W każdym razie był przekonany o tym, że za trzy miesiące będzie wracał stamtąd o wiele mądrzejszy. Tak czy inaczej czekał go okres niezbyt intensywnej pracy i spodziewał się tego, że więcej czasu spędzi na czytaniu książek i zwiedzaniu okolicy niż na zajmowaniu się sprawami Włodarza.
Wyjechał we wczesny niedzielny poranek, bo nie wiadomo dlaczego kazano mu stawić się na miejscu właśnie w ten dzień. Droga była pusta i nudna. Słuchał radia, cicho sobie pogwizdywał i jechał w kierunku gór Sowich. Przed Świdnicą skręcił w lewo na lokalną drogę, chcąc ominąć miasto którego kompletnie nie znał. Jechał opierając się o wydrukowaną mapkę z komputera, ale w miarę dokładną zawierającą wszystkie potrzebne mu informacje. Mijał spokojnie kolejne punkty orientacyjne aż w końcu wjechał na drogę, która bezpośrednio prowadziła do Zagórza i Walimia. Krajobraz szybko zmienił się na wyżynny, pagórkowaty a droga stawała się coraz bardziej kręta.
W pewnej chwili na poboczu dostrzegł stojący samochód marki syrena co wywołało w nim fale wspomnień. Kto jeszcze jeździ takim samochodem? Kilkadziesiąt metrów dalej zobaczył idącego poboczem mężczyznę. Był stary i przygarbiony. Ubrany w białą koszule i odświętny garnitur, wyglądał tak jak gdyby szedł do kościoła. Minął go i zerknął w jego stronę. Jakaś myśl kazała mu się zatrzymać, chociaż rzadko zabierał przygodnych pasażerów. Podjechał do starca i zapytał.
-Dzień dobry. Podwieźć pana?
Tamten w milczeniu spojrzał w jego stronę. Dolna warga mu drgała a oczy przebierały to w przód to w tył.
-A jedziesz do Jugowic młody człowieku? Bo ja idę do pani Genowefy w odwiedziny- powiedział silnym, lecz nie wyraźnym głosem starzec.
-Niech pan wsiada, podwiozę- powiedział i uchylił drzwi.
Staruszek z trudem wsiadł do środka i na dłuższą chwile odwrócił się w stronę stojącej na poboczu syrenki. Wtedy dokładnie przyjrzał mu się i doszedł do wniosku, że musi być naprawdę stary. Jego twarz poprzecinana była wieloma zmarszczkami i tylko oczy posiadały jakiś młodzieńczy badawczy wigor.
-Dzięki ci młody człowieku, nikt starych ludzi nie zabiera tak łatwo jak młode panienki. Już bałem się że przyjdzie mi te kilometry iść pieszo a droga jeszcze daleka.
-Skąd pan idzie?
-A jadę synu z domu opieki w Wałbrzychu gdzie mieszkam od dwóch lat. Taki już mój los synu na stare lata przyszło błąkać się po obcych.
Samochód ruszył wolno drogą.
-To pana syrenka stoi na poboczu?
-A tak, moja. Dobry to był kiedyś samochód. Teraz już takich nie robią. Sam go naprawiałem i zjechałem nim całą Polskę!- powiedział z dumą w głosie.
- Teraz nie jeżdżę dużo. Tylko raz w miesiącu do pani Genowefy z którą razem idziemy na msze a potem spędzam czas w pensjonacie jej córki. Dobra kobieta. Pani Janina, tylko do rany przyłóż. To ona się mną zaopiekowała, kiedy mnie z domu wyrzucili.
-Wyrzucili?- zapytał, chociaż specjalnie nie interesowało go to wszystko. Po prostu chciał być uprzejmy.
-A tak synu. Rentę zabrali, pieniędzy nie było aby dom utrzymać. I dałem się nabrać takiemu jednemu. Długo by opowiadać. Wyrzucili jak stary kapeć na ulicę. Tylko pani Janina się zlitowała i znalazła mi dom.
Ile mógł mieć lat? Grubo po siedemdziesiątce, chociaż z twarzy trudno było to wyczytać.
-To przykre co pan mówi. A rodzina? Nie ma pan nikogo?- zapytał.
-Tak się złożyło synu. Wiele lat, wiele kobiet a na starość sam. Żadna nie chciała ze mną zostać. A córki mam dwie we Francji! Chciały mnie zabrać do siebie, ale gdzie ja tam na stare lata synu.
-Widzę, że życie mocno pana doświadczyło.
-Życie to było kiedyś synu, przed wojną. Żyliśmy sobie spokojnie na tych ziemiach oj spokojnie do czasu. Ojciec miał fabrykę! Oj tak miał fabrykę a potem Niemcy przyszli, potem Rosjanie i wszystko przepadło- powiedział ze smutkiem w głosie.
-To pewnie wiele ciekawych wspomnień ma pan za sobą.
-Oj tak synu. Oj tak wiele by mówić.
W pewnym momencie zwolnił. Mijali właśnie przydrożny parking na którym stał autokar, parkując tak nieszczęśliwie, że zajmował częściowo wąski pas drogi. Konrad rozpoznał niemiecką rejestrację a turyści na pobliskich ławkach głośno rozmawiali nie kryjąc się ze swoją narodowością. Starzec popatrzył w tamtą stronę mrużąc oczy i zaciskając wargi. Jego oddech stał się szybszy a na czoło wystąpiły kropelki potu. Konrad o nic nie pytał, ale dalszą część drogi jechali już w milczeniu. Jego pasażer utkwił wzrok gdzieś w mijających domach, lesie i górskim strumyku i stał się przez chwilę nieobecny.
Kiedy minęli tablice Jugowic odezwał się do niego, bo nie wiedział dokąd ma dalej jechać.
- Gdzie dokładnie mieszka pani Genowefa?
Ten wyrwał się nagle z odrętwienia, nawet uśmiechnął i wskazał wzrokiem ulicę.
-Skręć synu w tą drogę o tu. Jedź dalej aż do takiego dużego domu z czerwonej cegły po prawej stronie. Tam mieszka pani Janina i pani Genowefa. A ty synu obcy? Nie z tych stron, prawda?- zapytał jak gdyby zapomniał już o tym co zajmowało jeszcze nie tak dawno jego myśli.
-Nie. Z daleka. Ale jakiś czas teraz tu pobędę.
-Pobędziesz? To dobrze. To piękne strony. A co będziesz robić?
-Kilka miesięcy popracuję jako dyrektor na Włodarzu- oznajmił z dumą.
Dotąd nie widział jak człowiek może w jednej chwili stać się blady jak papier. Jego pasażer oparł głowę o siedzenie, wytrzeszczył oczy i zamarł w bezruchu. Zatrzymał samochód akurat przed domem który był celem wizyty starca. W pierwszej chwili przestraszył się, że to zawał, ale oczy starego wciąż żywo reagowały utkwione w jego twarzy.
-Nic panu nie jest?
Popatrzył na niego jak na jakiegoś ducha.
-Nic synu, nic. To tylko wspomnienia- odpowiedział.
-Panie Antoni! Panie Antoni- zawołała szczupła kobieta w długiej kwiecistej sukni, którą zobaczył na szerokim ganku obrośniętym z dwóch stron różami. Podbiegła i otworzyła drzwi samochodu po czym chwyciła starca za rękę. Kucnęła przy nim i z troską spojrzała mu w oczy Jej długie kasztanowe włosy opadły luźno na kolana. Wyglądała może na 40 lat i Konrad domyślił się, że to pani Janina.
-Panie Antoni, już się zamartwialiśmy i chcieliśmy jechać na drogę- zawołała.
-Nic się nie stało złotko, nic.
-Panie Antoni, wygląda pan jakby pan ducha zobaczył. Nic panu nie jest?
-Spotkałem pana Antoniego na drodze. Samochód mu się popsuł- wyjaśnił Woszczyk.
-Oj przepraszam, dzień dobry, no właśnie, właśnie. A mówiłam, że przyjadę po pana? Moja mama martwiła się, że znowu się popsuje i miała rację. Dobry Bóg sprawił, że pan spotkał tak miłego mężczyznę- powiedziała i pomogła wysiąść z samochodu panu Antoniemu.
-Bóg panu wynagrodzi panie…
-Konrad Woszczyk. Jestem nowym… chciał powiedzieć dyrektorem Włodarza, ale przypomniał sobie jak Antonii zareagował na tą nazwę i nie dokończył- Będę tu przebywał jakiś czas w okolicy- dodał.
-Niech pan nas kiedyś odwiedzi. Dobrze poznać bliżej dobrych ludzi o złotym sercu- powiedziała pani Janina i podała mu rękę w podziękowaniu.
Antonii cały czas patrzył na niego jak zahipnotyzowany.
-Do widzenia. Wszystkiego dobrego. I proszę pozdrowić panią Genowefę- powiedział po czym wrócił na główną drogę na której odnalazł szlak na Włodarz. Trochę zastanowiło go zachowanie Antoniego. Reakcja na słowo Włodarz mogła wiązać się z jakimiś rodzinnymi wspomnieniami z dzieciństwa. Jak mówił mieszkali w okolicy przed wojną a wtedy i niedługo potem pewnie trudno było uciec od wydarzeń jakie się tu rozegrały. Jednak ile mógł mieć wtedy lat, żeby to wszystko dobrze pamiętać? Nie zastanawiał się nad tym dłużej, bo przecież przyjechał tu w zupełnie innym celu. Za kilkanaście minut zacznie być dyrektorem. Pierwszy raz w swoim życiu. I niczym innym nie zamierzał zajmować swoich myśli.

Rozdział-5 WŁODARZ loc 437

Przybycie na Włodarz. Poznaje sekretarkę poprzedniego dyrektora panią Jolę, która wprowadza go w temat. Poznaje też półkownika Rozmańskiego. Pierwsze niepochlebne opinie o Korzyckim
***
Podjechał pod bramę i podał wartownikowi dokumenty. Zanim go wpuszczą będą musieli, potwierdzić jego tożsamość. Uprzedzono go o takiej procedurze, więc przyjął wszystko ze spokojem i cierpliwością. Wysiadł z samochodu, usiadł na ławce i zaczął czytać wczorajszą gazetę. Dotarł do rubryki sportowej kiedy wartownik z uśmiechem oddał mu dokumenty i mógł pojechać dalej.
Nie spodziewał się tego, że na zboczach górskich może znajdować się coś takiego. Budynki koszarowe o spadzistych dachach budowane były na specjalnych wzmacnianych nasypach a w szpalerze lasu zobaczył wąski pas lotniska przykryty koronami drzew i umieszczone po jego bokach wysokie hangary. Aż gwizdnął ze zdumienia, że coś takiego wybudowano w tym miejscu. Wykorzystano każdą cząstkę ziemi aby wybudować coś co przeczyło logice i zdrowemu rozsądkowi. Niemieccy inżynierowie byli perfekcjonistami i potrafili niemal w każdym niedogodnym miejscu stworzyć sprzyjające warunki. W czasach, w jakich to powstawało, nie było to rzeczą łatwą. Tylko o tanią siłę roboczą nie musieli się martwić. Pobliski obóz Gross Rosen dostarczał jej w nadmiarze.
Po obu stronach drogi, którą jechał dostrzegł wielu żołnierzy, ciężarówek i masę sprzętu wojskowego. Mógł się tylko domyślać, że trwało szkolenie i nie powinien się niczemu dziwić. Wiele budynków zasłaniały wysokie sosny wyrastające prawie pod oknami a przez to doskonale maskujące całą wojskową infrastrukturę. Po lewej stronie zobaczył dwa śmigłowce i kilkoro ludzi szykujących maszyny do lotu. Jak mu powiedziano, jednostką dowodził półkownik Juliusz Rozmański, który zapewne zechce go szybko poznać.
Biura Ośrodka Włodarz mieściły się w miejscu nieco oddalonym odgrodzonym pasem świerkowego lasu przy samej skarpie, wzmocnionej betonowym murem oporowym. Wjeżdżało się tam przez wysoką stalową bramę za którą zobaczył piętrowy budynek z czerwonej cegły. Zatrzymał samochód i rozejrzał wokoło. Plac skąpany był w porannym słońcu a cienie drzew chylących się nad głowami wędrowały po piaszczystej ziemi. Było pusto, cicho i po za stojącą beczką oraz budą psa nie było tu niczego innego. Dookoła las a nieco dalej kilka tablic informacyjnych przy ścieżce prowadzącej w kierunku jednych z dwóch głównych wejść do sztolni.
Po krótkiej chwili zobaczył wychodzące z budynku dwie osoby. Młoda kobieta i mężczyzna skręcili w stronę pobliskiego budynku gospodarczego, ale na jego widok zatrzymali się. Ona ubrana w długi jaskrawy płaszcz powiedziała coś do swojego kolegi i pokiwała mu dłonią. Mężczyzna był dużo starszy od niej a jego twarz przypominała mu jednego z profesorów na uczelni. Doświadczenie, powaga i ostrożność, płynęła z niej szerokim strumieniem.
-Pan kogoś szuka?- zapytała kobieta.
-Dzień dobry. Nazywam się Konrad Woszczyk i jestem nowym dyrektorem.
Kobieta rozpromieniła się. Z boku jej oczu pojawiły się wąskie zmarszczki.
-Marta Kellman. A to Daniel Tomczyk. Oboje pracujemy dla Akademii Nauk i prowadzimy badania geologiczne. To dobrze, że ośrodek będzie miał nowego dyrektora- powiedziała ciepłym głosem.
Uścisnęli sobie dłonie.
-Czy jest tam ktoś w środku? Szukam pana… Korzyckiego.
Natalia spojrzała na Daniela i powiedziała.
-Niech pan wejdzie na piętro. Ktoś tam już na pana czeka- odparła i po chwili oboje odeszli.
Bardzo mili ludzie- pomyślał i wszedł do środka. Na korytarzu na ścianach wisiały zdjęcia ukazujące, jak cała posiadłość zmieniała się w czasie ostatnich lat. Tego budynku nie było wcześniej a zabudowania ograniczały się jedynie do dwóch drewnianych baraków w których mieściła się cała administracja.
Na końcu korytarza zobaczył schody, którymi wszedł na pierwsze piętro. Przez uchylone drzwi po prawej stronie usłyszał kilka taktów żwawej rockowej muzyki. W środku zastał kobietę, stojącą tyłem oklejającą taśmą niewielki karton. Obok stały dwa inne a na nich położona była damska torebka.
-Dzień dobry- powiedział cicho.
Odwróciła się. Była wysoka, szczupła, nosiła cienkie białe okulary a jej włosy spięte były w koński ogon. Przypominała mu filmową głupią lolitkę, ale coś mu mówiło, że jest wręcz odwrotnie. Szerokie usta nadawały jej twarzy uwodzicielski charakter.
-Witam pana dyrektora- powiedziała jak gdyby doskonale go znała a co najmniej wiedziała jak wygląda. Powitanie wydało mu się oschłe i nad wyraz służbowe.
-Pani Jola jak się domyślam?
Skinęła głową.
-Proszono mnie abym wprowadziła pana w najważniejsze sprawy, zanim stąd odejdę. Pan Korzycki, który miał to uczynić, jest niestety nieobecny- oznajmiła.
-Rozumiem. Zostanę więc bez sekretarki?- zapytał.
-Do niczego nie jest panu potrzebna. Tu i tak się już nic nie dzieje- wyjaśniła.
Podeszła do uchylonych drzwi od kolejnego pomieszczenia i powiedziała.
-To pana biuro.
Zobaczył przytulny pokoik ze stojącym w rogu wysokim fikusem. Pachniało farbą i nowym nie używanym sprzętem. Biurko, kanapa, dwa fotele i niska szafa. Tyle ile było trzeba do tego, aby sprawnie pracować. W narożniku pokoju stał komputer a na stoliku przy kanapie radio. Była też obok osobista przytulna łazienka i niewielki pokoik gościnny. Niczego więcej i tak nie potrzebował.
-Ładnie tu- powiedział.
Podeszła do biurka i sięgnęła po leżące na nim klucze.
-To klucze do willi w Walimiu, gdzie będzie pan mieszkał. Na biurku zostawiłam teczkę z wszystkimi informacjami które będą panu potrzebne do zaznajomienia się z sytuacją. Nie jest tego wiele, ale wystarczy do poznania charakteru pańskiej pracy. O szczegóły proszę pytać pana Korzyckiego, który jest najlepiej zorientowany w sprawach Włodarza. To wszystko. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
-Gdzie jest teraz Korzycki?- zapytał.
Wzruszyła ramionami
-Nie wiem i powiem panu szczerze, nie wiele mnie to obchodzi- powiedziała i podniosła leżące na stole nożyczki. Odcięła nimi kawałek taśmy na jednym z kartonów i przydusiła ręką.
Była wyraźnie zasmucona a jej głos brzmiał oficjalnie i służbowo. Nie podobało mu się to, że zostanie bez sekretarki, nawet jeżeli nie wiele będzie miał do roboty.
-Kto panią zwolnił?
-Pan Korzycki. Po wypadku poprzedniego dyrektora uznał, że sekretarka nie jest tu już nikomu potrzebna i wręczył mi wypowiedzenie. Jak zresztą kilku innym osobą.
Domyślił się tego, że Korzycki pełnił tu jakąś rolę nieformalnego zastępcy i odpowiadał za wszystko pod nieobecność dyrektora.
-Rozumiem. Długo pani tu pracuje?
-Zaczynałam pracę jako przewodniczka - oznajmiła z nostalgią w głosie.
Wydała mu się sympatyczną osobą, mimo pierwszego nie najlepszego wrażenia. Czy mógł coś zrobić aby ją zatrzymać. Dyrektor bez sekretarki? Kto jak nie ona powie mu o tym wszystkim co powinien wiedzieć? Na pewno znała nie jedną tajemnicę, skoro pracowała na Włodarzu tak długo. Chwile spoglądali sobie w oczy.
-Ilu pracowników jest na Włodarzu?- zapytał.
-Będzie się pan czuł osamotniony- oznajmiła. Zostało trzech ludzi pracujących w sztolni oraz dwie osoby z Akademii Nauk, których może pan spotkał na dole. Jest oczywiście jeszcze pan Korzycki, ale jego w ostatnim czasie trudno tu spotkać.
-To rzeczywiście nie wielu. Tak było zawsze?
-Panie dyrektorze! Jeszcze miesiąc temu pracowało w Ośrodku 12 osób, ale jak pan pewnie już wie, nie wiele zostało do zrobienia. Większość odeszła z własnej woli a innych jak już mówiłam zwolnili- powiedziała.
Skinął głową nad czymś się zastanawiając.
-Czy ma pan jeszcze jakieś życzenia?- zapytała obojętnym głosem-Jeżeli nie to chciałabym już wyjść. Za bramą czekać na mnie będzie siostra.
Przypomniał sobie ojca kiedy go zwolnili z pracy. Przez kilka dni nie potrafił dojść do siebie i zabronił komukolwiek w domu wspominać o tym co się stało. Miejsce w którym pracował było jego drugim domem i z jego opuszczeniem długo nie mógł się pogodzić. Zobaczył w jej oczach ten sam blask porażki, zwątpienia i niepewności, który tak dobrze pamiętał.
-A co by pani powiedziała na to, gdybym cofnął wypowiedzenie?
Podniosła oczy a na gładkiej twarzy pojawił się promyk nadziei.
-Uważam, że skoro pracuje pani tu tak długo, to chyba powinna zostać do samego końca. Chyba, że są jakieś inne powody dla których jest to niemożliwe?
Na moment zawahała się nie spodziewając się widocznie takiej propozycji.
-Nie panie dyrektorze, jeżeli uważa pan, że będę potrzebna, to chętnie zostanę i będę służyć pomocą. Moje plany na najbliższe miesiące nie są jeszcze sprecyzowane- wyjaśniła spokojniejszym głosem.
Uśmiechnął się, podszedł do niej i podał rękę.
-No to nadal ma pani tą pracę. Proszę przyjść jutro jak zawsze i niczym się nie przejmować. Jeżeli pan Korzycki będzie miał jakieś wątpliwości, udzielę mu stosownych wyjaśnień- powiedział.
Przyglądała mu się chwilę z niedowierzaniem. Była zaskoczona i w kilka chwil nie przypominała już pogodzonej z losem, nie wiedzącej co z sobą zrobić kobiety.
-Dziękuję. Bardzo potrzebuje tej pracy. Dyrektor Starzyński obiecał mi kiedyś, że będę tu pracowała tak długo jak ośrodek będzie funkcjonował- wyjaśniła z ulgą w głosie.
Uśmiechnęła się szeroko sprawiając, że jej twarz nabrała blasku i rumieńców.
Nie wiedział, czy dobrze robi, ale nie chciał zostać kompletnie sam. Potrzebował towarzystwa i wiedzy a Jola mogła mu to wszystko zagwarantować. I chociaż kłóciło to się z tym, co obiecał rektorowi, to jednak nie mógł przecież zostawić na lodzie tak miłej kobiety. Nie chciał wnikać w to z jakich względów Jola miała odejść. O powodach takiej decyzji na pewno dowie się w odpowiedniej chwili.
Po godzinie wrócił do Walimia i rozlokował się w małym domku z niewielkim ogrodem. Postarano się o to, aby czuł się dobrze. Dom był stosunkowo duży i elegancko urządzony. Lodówka była dobrze zaopatrzona w żywność i zimne napoje. Nie zapomniano nawet o butelce dobrego koniaku. Czy mógł sobie wyobrazić lepszy początek? Praca archiwisty na Uniwersytecie nie była zła, ale z całą pewnością nie mogła przebić warunków jakie mu stworzono.
Następnego dnia przekonał się, jak nie wiele wie na temat bycia dyrektorem. Pani Jola widząc jego zakłopotanie i brak doświadczenia, starała mu się pomóc jak tylko mogła.
Wyjaśniała wszystkie sprawy w najdrobniejszych szczegółach. Na początku dowiedział się, że tak naprawdę nie wiele się tu dzieje. Kilku ludzi zajmowało się zakładaniem stempli na niewielkim odcinku korytarza a po za tym obiekt był pusty. Co kilka dni przyjeżdżali ludzie z Akademii Nauk, którzy instalowali w sztolniach swoje urządzenia pomiarowe i dokonywali odczytów. Po za tym wiało nudą i większość czasu na Włodarzu można było spędzić oglądając telewizję lub czytając książki.
Poprosił też Jolę, aby pokazała mu z bliska to miejsce. Zaprowadziła więc go do sztolni i opowiedziała historię Włodarza jak gdyby oprowadzała dużą wycieczkę a nie jednego człowieka. Widok oraz ogrom tego miejsca przerósł jego najśmielsze wyobrażenia. Nie wszystko mógł jednak zobaczyć. Kiedy chciał wejść w jeden z przegrodzonych metalową siatką korytarzy Jola powiedziała.
-To strefa, do której wstęp jest zamknięty. Nikomu tam nie wolno wchodzić, bo to grozi śmiercią.
Słyszał o wypadkach i domyślał się, że to w tych sztolniach dochodziło do różnych wydarzeń. Skinął więc tylko głową i na razie odpuścił odwiedziny tych korytarzy.
Wychodząc ze sztolni spotkali resztę pracowników, którzy wydali mu się dosyć mili i z entuzjazmem go powitali. Czy do czegoś jeszcze mu się przydadzą?
W swoim biurze trafił na kompletną pustkę. Pomimo tego, że ośrodek działał od wielu lat i jego poprzednik musiał mieć mnóstwo obowiązków, nie znalazł prawie żadnych dokumentów. Spodziewał się biurka zawalonego papierami niezałatwionych spraw a okazało się, że nie ma zupełnie nic do roboty. Kilka starych teczek z opłatami za energię było jedynym co znalazł. Tylko szuflada biurka zapełniona była czasopismami i książkami autorów, których nazwiska nie wiele mu mówiły. A z dokumentów, które wcześniej przygotowała Jola dowiedział się jedynie bezwartościowych w jego odczuciu rzeczy. To, że nie będzie miał wielu zajęć nie cieszyło go wcale.
Jola okazała się studnią wiedzy z której tylko musiał wiedzieć jak czerpać. Dwie wypite wspólnie kawy uzmysłowiły jej, że jest w porządku facetem i należy mu się od niej coś więcej. Dostrzegł to, że czuła się wyróżniona tym, że rozmawial


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nexar dnia Czw 13:30, 03 Wrz 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.agdybytak.fora.pl Strona Główna -> Tom-1 Operacja Riese Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin